Niemal truizmem jest twierdzenie, że tak naprawdę, nie ma jedynej recepty na szczęśliwe małżeństwo. Mimo to, wymawiając sakramentalne “tak” jesteśmy pewni, ze szczęście właśnie zapukało do nas.
Wiele rodzin utworzonych przez małżonków posiadających już gotowe, własne recepty na szczęście, napotyka z czasem na taką oto konstatację: “to pomyłka, gdzie ja miałem oczy”, albo “byłam ślepa jak kret”…
Wielu młodych ludzi stojących przed perspektywą małżeństwa – ulega bowiem błędnemu mniemaniu, że miłości i szczęścia zarazem należy szukać!
Jednak pierwszym warunkiem znalezienia szczęścia, nie jest jego szukanie – bo szczęście… nie jest przecież celem samym w sobie. Szczęście spotykamy krocząc przez życie i posługując się rozumem, a nie zmysłami… bowiem, jak wiemy – zmysły oszukują i stąd tak częsty zawód.. “gdzie ja miałam oczy”.
W relacjach pomiędzy młodymi ludźmi – miłość i związane z tym szczęście kojarzone jest z zauroczeniem, a zawierane na tej podstawie związki, zazwyczaj są efektem emocji. Zauroczenie jest tym stanem, który prowadzić może dopiero do zakochania. Wyzwala się wtedy w człowieku duża energia i nieustanna potrzeba adoracji. Wyraża się to przy pomocy szerokiej gamy gestów, które w miarę upływającego czasu zanikają… jeżeli nie są wyrazem narastającej miłości. Dość popularne jest przecież mylenie stanu “zakochania” z miłością.
Zakochanie – jak twierdzi dr Barbara Smolińska, psychoterapeuta rodzinny – to prezent od życia i nieprzypadkowo mówimy o tym okresie, jak o patrzeniu przez “różowe okulary” Jest to oczarowanie drugim człowiekiem i pożądanie, a nawet pewien rodzaj ekstazy i – jak twierdzi dalej dr Barbara Smolińska – jest nie tylko uczuciem ale i .. postawą! Dodać można – postawą nie tylko wobec drugiej osoby ale i wobec siebie samego, bo daje nam komfort bycia pełnym oddania ukochanej osobie i rodzinie. Gdyby chcieć powołać sie na Spinozę, to można by powiedzieć, że szczęście – to móc być sobą.
Miłość małżeńska to poszukiwanie – ciągle i bez końca – różnych form wyrazu. W szczęśliwych rodzinach wyraża się swoje uczucia niezależnie od wybranego miejsca i czasu. Są to zwykle gesty spontaniczne, nie będące niczym innym, aniżeli wewnętrzną potrzebą okazania miłości. To może być tylko uśmiech bądź czułe dotknięcie albo spacer pod rękę…
Banalne! – powie ktoś, ale w tych gestach tkwi siła związku, a zarazem jest to potrzebna demonstracja adresowana do dzieci, które mogą ujrzeć, że rodzice obdarzają sie miłością.
Dzieci – bowiem – mogą w ten sposób “zobaczyć” miłość i uczą się wyrażać to uczucie w taki sposób, w jaki rodzice wyrażają swoją miłość do siebie – nie tyle w słowach, co właśnie w gestach….
Bo cóż dla dziecka znaczy słowo “kocham”? – Ono przecież kocha lalkę, pieska i kotka… ale także mamę, tatę i np. ciocię… jednak wychowując sie w domu, w którym rodzice umieją demonstrować wobec niego swoje przywiązanie do siebie i miłość – dają mu lekcję szacunku i umiejętności wyrażania prawdziwych uczuć, bo słowa nie poparte wyraźnym gestem, czynem – są bez treści.
Można przecież umieć powiedzieć “przepraszam”, “dziękuję” ale robić to z tak zwaną zimną uprzejmością. Można sie również uśmiechnąć wymuszając na ustach grymas zamiast życzliwości. Niby wszystko jest w porządku, a jednak…
Właśnie w ten oto sposób zakładamy maskę i gramy kogoś innego, a im dłużej to czynimy, tym prędzej uwierzymy, że tacy jesteśmy. W ten sposób wracamy z pracy do domu i spotykamy sie nie my, tacy jakimi jesteśmy naprawdę – nie nasze osoby, ale maski.
Brak gestu wyrażającego uczucia powoduje, że pomimo grzecznych słów a raczej sloganów, wobec braku gestów podkreślających treść zawartą w słowach – buduje się atmosferę braku zaufania, a często bólu, co ma poważny wpływ na atmosferę w domu rodzinnym. A poza tym, wielu ludzi wstydzi się po prostu okazywać swoje uczucia i… niepotrzebnie je ukrywa…
kochasz mnie jeszcze?
Kocham, kocham.. odpowiada mąż czytając właśnie gazetę a dwadzieścia lat wcześniej: a kochasz mnie jeszcze, misiu? Kruszynko, żyć bez ciebie nie mogę.. kocham cię słońce ty moje
Jak w piosence: “Dwadzieścia lat minęło, jak jeden dzień…” – można by dodać: – uczucia poszły w cień, w cień wstydu. A największym wrogiem miłości jest właśnie przyzwyczajenie i wstyd.
Ukrywa się przecież siebie – przed bliskimi ale również przed sobą, przed dzieckiem, któremu trudno będzie zrozumieć na czym polega różnica pomiędzy kochaniem lalki a kochaniem mamy.
W dojrzałym wieku – pomiędzy kochaniem innej osoby a kochaniem pieniędzy i dóbr doczesnych, owo – “być” – staje się dobrem podrzędnym dla “mieć,” a człowiekowi już dojrzałemu nie sposób zmienić hierarchii tych wartości.